Szukając pomysłu na temat kolejnego artykułu, trafiłam w sieci na list matki do syna. Kiedy go przeczytałam, łzy spłynęły mi po policzku.
Pomyślałam wtedy: wręcz heroiczny czyn matki zasługuje, co najmniej, na szacunek! Szkoda tylko, że samoświadomość, budzi się w nas tak późno … zdecydowanie zbyt późno. Oby więcej takich świadectw! Mogłyby one uratować nie jedną rodzinę.
Zwróciłam Ci wolność…
Co mam na swoje usprawiedliwienie? Chyba niewiele. Może tylko to, że nie wszyscy dostrzegli, iż urodziłam ósmy cud świata – 5800 waga, 55 cm długości i 10 punktów w skali. Byłam tak upojona zachwytem nad tobą, że nawet nie zauważyłam, jak odszedł od nas twój ojciec. Miałeś wtedy cztery lata. Wspierała mnie babcia, dla której cudem byłam ja sama, a ty oczywiście tego cudu zwielokrotnieniem. Wszyscy myślący inaczej stawali się naszymi wrogami. Nauczyciele – niesprawiedliwi, nieczuli, zbyt surowi. Koledzy – bez polotu, a dostający lepsze oceny. Przecież gdybyś tylko chciał, byłbyś najlepszy z matematyki, fizyki, angielskiego…Byłam przekonana, że lada moment zaczniesz chcieć. Czy to takie głupie? Na razie babcia smażyła ci naleśniki późnym wieczorem, gdy nie miałeś ochoty na rosołek, ja wydobywałam spod ziemi pieniądze na gitarę, bez której twoje życie nie miało sensu, przenosiłam cię w środku roku szkolnego do innego liceum, kiedy nauczyciele się na ciebie uwzięli, załatwiałam zwolnienie z wf., relegowanie z wojska, urlop dziekański na uczelni. Z bezprzykładną wiarą i nadzieją czekałam na moment, gdy nastąpi cud i staniesz się samodzielny, odpowiedzialny, mądry etc. Przecież taki byłeś. Może trudno to było dostrzec pod powłoką nieporadności, może nawet lenistwa czy egoizmu. Ale powłoka nie jest znowu taka ważna. Pisklęta też początkowo okryte są tylko delikatnym puchem. Pisklęta też otwierają szeroko dzioby i trzeba tylko dawać, dawać, dawać!
Jak to się dzieje, że ptaki doskonale wiedzą, kiedy przestać? Wiedzą, kiedy małym już się nic nie należy? Nie należy się pokarm, miejsce w gnieździe? Dzieciom należy się zawsze, nawet gdy po pisklęcym puchu nie pozostanie wspomnienie. Doskonale wiedziałeś, co ci się należy. Należało ci się pełne zrozumienie oraz stały podziw. Jeśli podziwiałyśmy cię z babcią, gdy tak doskonale radziłeś sobie z dziećmi w piaskownicy, czemu nie miałybyśmy cię podziwiać, gdy wracałeś nad ranem do domu, choć było to jeszcze grubo przed maturą? Dlaczego trudno nam było znosić towarzystwo twoich niezbyt okrzesanych kolegów? Kiedy żyła babcia, było mi trochę łatwiej. Może pozbawiona jej wsparcia zaczęłam tracić wiarę? No nie, wiara zawsze pozostaje, tylko może cuda bledną. A może przybierają inną postać? Cudem było, że wracając pijany, nie zasnąłeś gdzieś na ulicy. Zdejmowałam ci ostrożnie buty, otulałam kocem, a rano poiłam mocną kawą, choć to ja biegłam półprzytomna ze zmęczenia do pracy. Cudem było to, że po raz kolejny udawało mi się załatwić ci pracę, choć brakowało mi wiary, że wytrzymasz w niej dłużej niż parę tygodni. Cudem było to, że pokochała cię Dorota – taka śliczna i mądra. Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że to małżeństwo nie ma szans. Dorota nie zawsze akceptowała twoje późne powroty, dom pełen kolegów, nie umiała usprawiedliwić złych humorów. A już zupełnie nie okazywała zrozumienia dla fatalnego samopoczucia powodowanego kacem. Mieszkaliśmy razem. – Niechże mama zostawi te śmieci, przecież to on miał wynieść! – wykrzykiwała sina ze złości Dorota. Mój Boże, czy warto o głupie śmieci tak krzyczeć?! Nie warto! Ani o śmieci, ani o bałagan, ani o kolegów. Może nawet o picie nie warto. Ani o to, że nie szuka pracy. Zresztą Dorota, odchodząc, wykrzyczała mi o wiele więcej:
– Żadna kobieta nie wytrzyma z mamą konkurencji. Żadna nie będzie tylko dawać i dawać, nie oczekując niczego w zamian!
Dorota odeszła, zostaliśmy sami, ja i ty – jedyny mężczyzna w moim życiu. Piłeś coraz więcej. Oczywiście winni temu byli koledzy. Piłeś, bo odeszła Dorota, bo nie odpowiadała ci praca, nudna i głupia lub zbyt ciężka. Piłeś, bo chyba w ogóle w życiu jest za głupio i za ciężko. Piłeś, bo los się na ciebie uwziął. Może rzeczywiście największe pretensje należy mieć do losu. Pomyśleć tylko – tylu pijanych wsiada do samochodu i wysiada z niego szczęśliwie. Ty miałeś niewiele ponad dwa promile, jechałeś wolniutko i ledwie uszedłeś z życiem. Zabierając cię ze szpitala, dziękowałam Bogu, że straciłeś tylko nogę. Bez nogi można żyć. Jeśli się naprawdę chce, można wszystko. Właśnie nastąpił przełomowy moment i teraz zaczniesz chcieć! Chciałeś, abyśmy zamienili mieszkanie. Nie radziłeś sobie ze schodami, wstydziłeś się sąsiadów. Zamieniliśmy więc nasze piękne mieszkanie w starej, ale ciągle jeszcze ekskluzywnej kamienicy na dwa malutkie pokoiki na parterze. Właściwie klitki w bloczysku przylegającym do zaniedbanego skwerku. Wspaniałomyślnie zgodziłeś się na wózek inwalidzki. Zacząłeś samodzielnie wyjeżdżać z domu. Rozpierała mnie duma i nadzieja. Byłeś taki dzielny! Nareszcie zaczynałeś czegoś chcieć. A chcieć to móc! Chciałeś skończyć kurs komputerowy, chciałeś nawiązać nowe kontakty z ludźmi, chciałeś nawet nawiązać kontakt z Dorotą. Upajałam się tym szczęściem do tego stopnia, że znowu nie zauważyłam, kiedy zaczęli cię otaczać tamci koledzy. Moje pokorne błagania doprowadzały cię do furii, moje łzy przyprawiały o wściekłość. Nienawidziłeś mnie. Można znienawidzić za nadmiar miłości, ufności, nadmiar nadziei. Nienawiść była także we mnie. Odejść od narzeczonego, męża, kochanka – tak! Ale odejść od własnego dziecka? W dodatku kalekiego. Zostawić samo, żeby wołało: „Mamo, daj mi, mamo, daj”… A ja nie rzucam wszystkiego, nie przybiegam, bo przecież nic nie jest ważniejsze od ciebie. Moje bezradne pisklę. Moje prawie czterdziestoletnie dziecko.
Nie, nie powiedziałam ci, że odchodzę. Może nawet sama nie bardzo w to odejście wierzyłam. Jednak przygotowywałam się, choć ciągle biegłam na twoje zawołanie. Myślałam o wynajęciu mieszkania. Blisko ciebie. Tak, abyś został sam, ale żebym mogła cię obserwować. Jednocześnie wiedziałam, że jeśli nie znajdę się dostatecznie daleko, nigdy nie będę miała tyle siły, żeby naprawdę odejść. Wtedy znalazłam w gazecie ogłoszenie: „Poszukujemy osoby samotnej, kulturalnej i odpowiedzialnej, która zaopiekuje się naszym domem na czas wyjazdu”. Z niewielką walizką wyjechałam na drugi koniec Polski. Zostawiłam ci w kuchni kartkę: „Dokąd będę żyła, korzystaj z konta, na które wpływa moja emerytura”.
Malutkie miasteczko, zadbany domek z ogródkiem…To było dwa lata temu. Marek i Barbara stale powtarzają, że jestem ich opatrznością. Nie mieli zresztą specjalnie wyboru. Pięcioletni zagraniczny kontrakt podpisany, lada dzień należało wyjechać. Córka jedynaczka w odległym mieście na studiach, rodzina daleko, zajęta własnymi sprawami! No i ten domek, niewielki wprawdzie, ale zawsze dorobek całego życia, jak tu komuś powierzyć? Marzyli o kimś takim jak ja. Dwa dobre, spokojne lata, synku. Ponad siedemset dni i nocy. Nie nasłuchuję, kiedy wrócisz, nie przeszukuję zakamarków, tropiąc ukryte butelki, nie zamykam się w kuchni, aby nie słyszeć bełkotu twoich kolegów. Nie wyglądam na listonosza, bo nie może nadejść list, jeśli się nie zna adresu, nie nasłuchuję telefonu, bo przecież nie możesz zadzwonić, nie znając numeru. Tylko nie wiesz, ile trzeba mieć silnej woli, żeby nie zadzwonić. Synku – nie mogę zadzwonić, mimo że bezustannie słyszę twoje „mamo”. Nie zadzwoniłam nawet do Doroty, chociaż mam przeczucie, że wie, co się z tobą dzieje. Może kiedyś zadzwonię. Błąkam się po pustych pokojach cudzego domu. Kulturalna, odpowiedzialna. Samotna. Cieszę się tym, że jestem dla kogoś opatrznością. Nie potrafiłam być opatrznością dla ciebie. Mogę tylko prosić Boga, aby jakaś mądra opatrzność czuwała nad tobą. Nie będę jej przeszkadzać, synku.
Źródło:Wysokie Obcasy
10 komentarzy
Rany…Domyślam się, co musi czuć ta kobieta…Sama mam brata-maminsynka…Życzę Pani powodzenia – dobrze Pani zrobiła..Może syn, nie widząc Pani, doceni to, co stracił..Czego nie potrafił docenić..Pozdrawiam :))))
Ps. Jaką uczelnię Pani skończyła?? Jestem ciekawa, bo sama teraz studiuję psychologię :)))
Witam!
Po przeczytaniu Pani komentarza, odnoszę wrażenie, że mamy różne poglądy na poruszony wyżej problem.
Napisała Pani: „Może syn, nie widząc Pani, doceni to, co stracił..Czego nie potrafił docenić”.
Proszę opisać, co Pani zdaniem miał docenić syn? Może powstanie z tego ciekawa dyskusja.
Pozdrawiam.
Doceni to, że miał matkę co prawda nadopiekuńczą ale też taka, która wszystko by dla niego oddała… Wiem, że nie można przesadzać i nie wiem, co jest gorsze – czy matka nieczuła, oschła, stosująca przemoc…Czy nadopiekuńcza, która nie daje prawa do „wolności”. W obu przypadkach może wyrosnąć nieszczęśliwy człowiek…. Ta kobieta z jednej strony skrzywdziła swojego syna…Z drugiej natomiast rozumiem jej bezgraniczną miłość, w której się zatraciła…
A jaki Pani ma na to pogląd?? :))))
Ja uważam, że dziecko jest masą plastyczną, kształtowaną przez rodziców. Miłość autorki listu nazwałabym egoistyczną. Wychowywała ona bowiem syna dla siebie, on był jej światem, tak jak Pani napisała – zatraciła się w tej toksycznej miłości.
Matka wychowała kalekę, niezdolnego do samodzielnego funkcjonowania. A miłość, to przede wszystkim odpowiedzialność za drugą osobę. Warto tutaj zadać pytanie, czy cytowana matka brała odpowiedzialność za przyszłość swojego dziecka?
Moim zdaniem, bardzo ważne jest świadome rodzicielstwo. Dziecko nie jest pluszową maskotką, a jego wychowanie rozpoczyna się w dniu narodzin. Przez wychowanie rozumiem ciężką, odpowiedzialną i konsekwentną pracę, która ma swój cel. Tym celem powinno być wychowanie człowieka szczęśliwego, wyposażonego w niezbędne narzędzia do podjęcia samodzielnego życia.
Jak wielokrotnie podkreślałam, dziecko powinno się wychowywać dla świata, nie dla siebie. Jeśli rodzicielstwu towarzyszy ta myśl, to już połowa sukcesu.
Trudno jest mi oceniać, czy opisany w liście syn, powinien docenić to co stracił. Najpierw należałoby ustalić co rzeczywiście stracił.Myślę natomiast, że należałoby go postrzegać w kategorii ofiary, nie winowajcy.
Napisała Pani też, że Pani brat jest 'mamisynkiem’.Ze wzgledu na fakt, ze interesuje się Pani psychologią, zachęcąłabym Panią do głębszego przeanalizowania tego problemu. Proszę zastanowić się co jest przyczyną takiego a nie innego zachowania brata.
Jednocześnie pragnę Pani serdecznie podziękować za komentarze, ponieważ podsunęła mi Pani ciekawy temat na artykuł.
Pozdrawiam ciepło!
Pani punkt widzenia również jest ciekawy :))). I ma Pani rację…
Mój brat jest maminsynkiem, bo tak wychowała go moja mama – miłością egoistyczną…Nie dała mu dorosnąć…
Z chęcią czytam Pani artykuły – podobają mi się. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszym pisaniu :)))
JEZU!!!!Mama , Babcia i ten ciasteczkowy , bajeczny Świat -ułożony i respektowany w duchu dawania , dawania, głupiego nie respektującego świadomości .Pytacie skąd znam , ano mam taką matkę ;myśli że wie wszystko , podszywa podobnie jak autorka swe postępowania- dobrem , miłością i oddaniem a jaka jest rzeczywistość w świetle czasu ??? Pod płaszczem tej miłości -a nią nie jest- skrywa się strach przed samotnością , brakiem odwagi przed prawdą :wychowujemy dzieci dla nich samych- nie dla siebie .Myślicie moje drogie panie że jest winą synów że są tacy – bo nie ich wolą jest bycie z matką .Do czego doprowadza taka małpia miłość : do rozwodów ich synów, ciągłych kłótni , bo przecież one -Matki nas kochają …Cała prawda : są głupie i zaborcze , wnikające , kontrolujące , napastliwe i krnąbrne wobec faktu że chcemy żyć sami dla siebie , szacunek wobec nich staje się impulsem do ingerencji ..
Wciąż walczę , ukrywam swą prywatność , w którą wparowała by bez pardonu …I nie mówcie mamuśki ze wy tego nie robicie w większym czy mniejszym stopniu , większość z was to samice kierowane instynktem macierzyńskim i własnym zaspokajaniem siebie , większość z Was są otyłe , ponieważ tylko zaspokajając siebie ..oczekujecie epitafia za wychowywanie …a ile z tego maja synowie -ograniczani , ubezwłasnowalniani …Nie jest to może miłe ale prawdziwe , bowiem posługujecie się instynktem nie rozumem , oczywiście w zakresie swych wizji … Droga autorko nie jest właściwe stylizowanie owego piśmidła swym oddaniem , ponieważ pod nim kryje się głupota , i samicze wyuzdanie w zaspokojeniu swych wizji , głupotą i niedojrzałością ocieka ów artykuł- raczej ociera się o ideał chory bo nie rzeczywisty macierzyństwa Maryjnego – co za plugastwo, wyrachowanie – nie kobiecie jest bliżej Maryi lecz ojcom , którzy patrzą oczyma rzeczywistości ..I skończcie to syfiaste , migdałowo-nihilistyczenie traktowanie o swych pociechach , nie Są :WYJĄTKOWE , NIE SĄ IDEALNE , SA TAKIE JAKIE SA I UCZCIE ICH ŻYCIA POKAZUJĄC IM RZECZYWISTOŚĆ NIE ZAŚ WPYCHAJĄC JE W MACICE NA SILĘ BY ONANIZOWAĆ SIĘ SWYM MACIERZYŃSTWEM…Tylko prostaczki bez intelektu są bezkompromisowe w swym zadufaniu o pięknie ,szlachetności ,
inteligencji swych pociech -a w rzeczywistości wychowujecie POTWORY takie jak wy same …Jeśli już pomyślałaś o mnie jako niewdzięczniku to właśnie uświadomiłaś sobie swą głupotę i prostactwo a to znaczy ze ci rośnie tyłek i tyle będzie piękna w twym życiu …Pozdrawiam swą żonę , której mądrość dorównuje dobroci , a me ognisko jest w kwiatach mądrego wychowywania dzieci i szacunku dla indywidualnego
intelektu …Mej matce zdrowia i mądrości , w podzięce za wychowanie choć tak bardzo skrzywdzone …
Przeraziły mnie powyższe teksty. Dlaczego robicie z matek potwory. Owszem, zapewne są też i takie. W większości jednak mądre matki, jeżeli próbują ingerować w życie swoich synów, którzy jeszcze nie prowadzą samodzielnej egzystencji, mieszkając pod jednym dachem z własną matką, z pewnością nie mają na celu zniszczenia ich życia emocjonalnego poprzez nadopiekuńczość i zawładnięcie ich tylko dla siebie. Natomiast każdy dzień to usiłowanie przekazania w wychowaniu dorosłego sposobów na rozwiązywanie problemów i nauka, w jaki sposób najlepszy dla siebie radzić sobie z nimi w życiu, gdy matki już zabraknie. Natomiast nasi ukochani synalkowie tej wiedzy nie chcą zaakceptować, bo to właśnie im wydaje się, że są najmądrzejsi, a w rzeczywistości nasze, jako matek wysiłki nierzadko idą na marne. Kompletny brak szacunku, wieczne niezadowolenie, podniesiony głos, wymagania, żądania podjęcia pracy, którą się straciło na pewno nie na własne życzenie. Ranga matki maleje, gdy nie ma ona do zaoferowania gotówki. Gdzie tkwi błąd wychowawczy? Gdyby matkę było stać, to z pewnością nie siedziałaby w domu, tylko korzystałaby z życia, żeby wyskrobać z niego choć trochę dla siebie. Ale nie! Najważniejszy jest synalek. Wszystko jemu się należy! Nikt mi nie wmówi, że to błąd wychowawczy, tylko egoizm i egocentryzm obecnego pokolenia tej dorosłej młodzieży. Potulnym głosem synuś prosi o kolację, a jak grzecznie odpowiesz, żeby sam coś sobie przygotował, bo nie ma się czasu w danej chwili, to usłyszeć można tylko ciche k…, trzaśnięcie kuchennej szafki, a rano rzuconą byle gdzie pustą paczkę chipsów zjedzonych przed snem. Nie można niczego uzgodnić, żadna prośba, czy nawet polecenie matki, nie są respektowane, synalek jakby wtedy stracił słuch. W końcu chcesz się uwolnić od młodego tyrana, tylko nie masz dokąd iść. I co Ty na to DEDAL?
Uważam,że wyjazd matki i brak kontaktu z synem to była słuszna decyzja.Niektórym dzieciom nie można pomóc.
Smutna historia.Staramy sie dzieci wychowac jak najlepiej,dac to czego sami nie otrzymalismy.W tych staraniach zapoiminamy o sobie,dajemy,dajemy….Dzieci nauczone sa brac i nie potrafia inaczej.Przachodzi moment ze trzeba pomyslec o sobie zrobic cos dla siebie.Cieszyc sie ze ktos inny docenia nas i nasza prace.
a co ma zrobić taki syn… ?