Od kilku lat obserwuję nasilającą się i niepokojącą tendencję rodziców, do używania dziecka jako wymówki przed budowaniem bliskiej relacji z partnerem.
Małżonkowie narzekają, że nie czują się dla siebie nawzajem ważni, że za mało uwagi otrzymują ze strony partnera. Ale wystarczy przyjrzeć się, jak planują swój czas i okazuje się, że tam nie ma w ogóle przestrzeni dla relacji małżeńskiej, bo całą przestrzeń zajmuje dziecko.
Dla dziecka często gotujemy oddzielne posiłki, wozimy na mnóstwo dodatkowych zajęć, dbamy o to, żeby przez chwilę przypadkiem się nie nudziło, odrabiamy z nim (częściej za nie) lekcje, usypiamy z nim (o ile nie śpi z nami w łóżku, co również zaczyna stawać się normą), w nocy również znajdujemy sposób na to, żeby skupiać się na dziecku, weekendy planujemy wyłącznie pod dziecko, wieczory a jakże, również zajmuje dziecko….
Słuchając opowieści o tym, jak dużo czasu w ciągu dnia i nocy zajmuje opieka nad dzieckiem (nie mówimy tu o niemowlętach), zadaję rodzicom coraz częściej pytanie, czy ich dziecko jest niepełnosprawne, chore lub z jakiegoś innego powodu wymaga szczególnej troski. Odpowiedź brzmi „nie”.
Zauważyłam też, że poruszanie tematu dzieci wywołuje na sesji najwięcej emocji. To jest bastion, którego małżonkowie nie chcą pozwolić mi ruszyć. Dlaczego?
Setki spotkań z parami przyniosły mi prostą, ale smutną odpowiedź. Jeśli życie rodziców przestanie się kręcić wokół dziecka, to będą musieli nauczyć się spędzać czas ze sobą, a to będzie wymagało od nich zaangażowania w budowanie relacji małżeńskiej. I to ich często przeraża.
Relacja z dzieckiem jest łatwiejsza i bardziej instynktowna niż relacja z partnerem. Łatwiej nam zaakceptować i wytłumaczyć potknięcia ze strony dziecka, niż niedociągnięcia ze strony partnera. Budowanie relacji ze współmałżonkiem wymaga od nas konfrontowania się z własnymi ułomnościami, co nie jest ani łatwe ani przyjemne. Dlatego czasem wycofujemy zaangażowanie emocjonalne z relacji małżeńskiej, tym samym angażujemy się zbyt mocno w relację z naszymi dziećmi, oczekując podświadomie, że zaspokoimy w ten sposób nasze potrzeby emocjonalne, które powinny być zaspokajane w związku z dorosłym parterem. W ten sposób krzywdzimy i siebie i dziecko.
Rodzic, żyjący w zbyt bliskiej relacji z dzieckiem (taką relację nazywa się splątaną), skazuje siebie na ciągłe poczucie emocjonalnej pustki i lęk przed odejściem dziecka. Taka splątana relacja powoduje blokadę rozwoju obu stron. Dziecko nie rozwija skrzydeł, bo boi się porzucić niesamodzielnego rodzica, rodzic żyje w ciągłym lęku, że przestanie być dziecku potrzebny, więc osacza dziecko swoją osobą, rezygnując z własnego życia, żeby żyć życiem dziecka.
Małżeństwa funkcjonują w trójkącie z dzieckiem, bo boją się pustki. Ale pozostając w tym trójkącie, tak naprawdę, skazują się na to, że pustka będzie coraz większa a lęk przed nią będzie coraz bardziej paraliżujący. Podtrzymywanie takiego układu kończy się depresją, lub nerwicą lękową a potem depresją.
Dziecko szczęśliwe, to takie, które ma szczęśliwych rodziców, cieszących się silną, zdrową i bliską relacją małżeńską. Dlatego zachęcam Was do skupienia się na konstruktywnym rozwiązywaniu problemów małżeńskich, zamiast zatracać się bez opamiętania w relację z dzieckiem.
Dziecko potrzebuje dużo mniej niż nam, zbyt ambitnym rodzicom, się wydaje! Żyjmy tak, jak chcielibyśmy, żeby żyło nasze dziecko. Ono powieli nasze zachowania, nasz styl i podejście do życia.