Ucząc moje dzieci samodzielności i odpowiedzialności od pierwszych miesięcy ich życia, wychowaliśmy trójkę przywódców. Od momentu, w którym najmłodsze zaczęło dorównywać starszym kompetencjami komunikacyjnymi, cała trójka mierzy się ze sobą niemal każdego dnia, sprawdzając swoje siły i dbając o utrzymanie pozycji w rodzinie. Teraz z mężem musimy wkładać dużo wysiłku intelektualnego, żeby utrzymać towarzystwo w ryzach i jednocześnie nie stłamsić ich pomysłowości, odwagi, chęci poznawania i zdobywania świata oraz takiej prostej radości z życia.
Postawiliśmy na samodzielność, efekty przerosły nasze wstępne oczekiwania i zaskakują nas każdego dnia. Nie zawsze już udaje nam się być o krok przed naszymi dziećmi, coraz częściej łapiemy się na tym, że to my za nimi biegniemy. Nauczyliśmy ich samodzielności, choć świat nie zawsze jest na ich samodzielność gotowy. Przyzwyczailiśmy się, że dzieci, nauczone tego, że zanim poproszą nas o pomoc mają same spróbować rozwiązać problem po swojemu, generują różne zabawne sytuacje przyprawiając osoby trzecie o ból głowy.
Zawsze się uśmiecham, przypominając sobie jak uczyłam dzieci co mają zrobić w sytuacji, kiedy się zgubią. Dzieci najwyraźniej uznały, że nową wiedzę warto przetestować. Od tamtej pory gubiły się niemal przy każdym pobycie w większym obiekcie publicznym. Niecałe 5 minut po tym, jak się ode mnie oddalały byłam wzywana przez megafony. Później pouczana przez ochronę, że muszę lepiej pilnować dzieci, bo one z pewnością bardzo się wystraszyły….. tiaaaa…… I tak nowa umiejętność okazała się świetną zabawą. Cóż, skoro powiedzieliśmy A, to musimy być gotowi na B zanim przyjdzie Z. Mam na myśli to, że prawdopodobnie jako dorośli, moje dzieciaki będą sobie świetnie w życiu radzić (tej wersji się trzymam w trudniejszych chwilach), ale zanim dorosną, jeszcze przez jakiś czas nie będą pasowały do schematu uznawanego przez ogół społeczeństwa za normę. I my będziemy musieli pomóc im ten okres przetrwać, godząc się na to, że jeszcze nie raz staniemy się przedmiotem krytyki, jako ci, którzy nie potrafią się wpisać w schemat. Mam nadzieję, że starczy nam odwagi :-)
W chwilach refleksji zastanawiam się, na ile dziecko jest masą plastyczną, na ile te wszystkie cechy zakodowane są w genach. W szkole uczyli mnie, że 30-40% to na pewno geny. Przyjmując wersję 30%, pozostałe 70% to wpływ nas rodziców, oraz pozostałego otoczenia, w którym przebywa nasze dziecko. Biorąc pod uwagę fakt, że najbardziej znaczące dla rozwoju dziecka są pierwsze 3 lata jego życia, bo wtedy zaczyna kształtować się rdzeń jego osobowości, wychodzi na to, że głównym środowiskiem rozwojowym dla dziecka jesteśmy my, rodzice. Mamy więc unikalną szansę ukształtować w naszych dzieciach wartości i cechy osobowości, które sprawią nie tylko to, że naszym pociechom będzie w życiu łatwiej, ale również to, że wniosą one coś ważnego od siebie dla świata.
Chodzę po świecie już kilkadziesiąt lat i bacznie ten świat obserwuję. Obserwowanie ludzi w różnych sytuacjach, ich reakcji, możliwości, ograniczeń, poziomu wrażliwości, przebijanie się przez powierzchowną warstwę po to, żeby zrozumieć prawdę o danym człowieku od dziecka mnie pociągało. I z tych moich obserwacji wysnuwam różne wnioski. Jednym z nich jest, to, że ludzie w ostatnich latach tak bardzo boją się jakiejkolwiek straty, że przestają prawdziwie żyć. A moja poradnia wypełnia się młodymi ludźmi, których zjada życiowa pustka.
Tym postem chciałam zachęcić wszystkich rodziców, tych młodych i tych starych, oraz tych, którzy do rodzicielstwa dopiero się przygotowują, żeby zastanowili się, jaki mają pomysł na swoją przygodę rodzinną. Czy potraficie przekazać swoim dzieciom coś unikalnego, właściwego tylko dla Was? Dajcie im i sobie szansę na to, żeby poczuć, że tworzycie wyjątkową rodzinę. Każdy jest wyjątkowy, ma w sobie jedyne w swoim rodzaju cechy i kompetencje, tylko nie każdy znajduje siłę i odwagę, żeby je odkryć, a później wystawić publicznie. Nadajcie swojemu rodzicielstwu kształt. Nie martwicie się nadmiernie tym, co myślą inni. Nie ograniczajcie rodzicielstwa do chronienia dziecka przed wszystkim co niesie ze sobą jakiekolwiek ryzyko. Nie chrońcie siebie samych przed krzywym wzrokiem sąsiada, babki, czy ciotki. Odpuśćmy to przesadne dbanie, żeby dziecku włosek z głowy nie spadł, a zabierzmy się za lepienie tej niesamowicie plastycznej masy. Nie bójmy się, że popełnimy błąd i z obawy przed tym błędem nie stańmy się zachowawczo nudni. Umówmy się: zawsze w końcu popełnimy błąd. No nie da rady inaczej. Po prostu nauczmy się wliczać te błędy w koszty i wstawać po upadku. W ten sposób nauczymy dzieci nie bać się upadać. Ważne, żebyśmy potrafili wziąć odpowiedzialność za własne błędy, przyznali się do nich i przeprosili.
No risk, no fun ;-)
1 komentarz
Przygoda rodzinna.. Ciekawe spojrzenie na rodzicielstwo, będę wpadać!