Po opublikowaniu poprzedniego artykułu pt Jak poradzić sobie z rozstaniem, mój gabinet doświadczył prawdziwego oblężenia. Mimo, że artykuł skierowałam do panów, skontaktowały się ze mną również panie.
Dotychczas, kiedy zgłaszały się do mnie pary, w większości przypadków wglądało to w następujący sposób: Pan był siłą „za chabety” przyciągany przez swoją żonę i niemalże wpychany do gabinetu. On miał na czole wypisane „już dobrze, zgodzę się na wszystko, byle dała mi święty spokój” , Ona: ” niech Pani (czyt. ja) go naprawi”.
Zdarzały się też sytuacje, w których role były odwrócone. Kiedyś, na przykład, zadzwonił do mnie Pan, który powiedział, że przywiezie do mnie swoją żonę, żebym ją „naprawiła”, bo jej zachowanie negatywnie wpływa na ich małżeństwo. Pan chciał też z góry wiedzieć, „ile czasu zajmie naprawa żony”, bo mu się spieszyło. Ale kiedy usłyszał, że do tego „warsztatu naprawczego” ma się stawić razem z żoną, z miejsca zrezygnował…
Podobnych sytuacji doświadczyłam wiele, czasem zabawnych, a czasem tragicznych, jednak zwykle identycznych pod jednym względem: każdy z małżonków bronił się jak mógł przed tym, żeby zauważyć i przyznać się do popełnianych przez SIEBIE błędów. Winą za kryzys w związku obarczana była druga strona.
Jak pisałam w poprzednich artykułach, nie wierzę w taką ewentualność, żeby winę, za niezdrową relację w związku ponosiła tylko jedna strona. Natomiast, sprawienie, aby obie strony zauważyły błędy, które same popełniają, a nie tylko błędy popełniane przez ich partnerów, uważam za najtrudniejszy i najbardziej mozolny etap w pracy z parami. I przyznam, że na tym etapie najwięcej par rezygnuje z dalszej terapii.
To wielka szkoda. Bo przyznanie się do własnych błędów wcale nie oznacza oddania partnerowi przewagi. Wręcz przeciwnie, dodaje nam siły, pomaga odzyskać kontrolę nad emocjami, a przede wszystkim, pozwala uwolnić się od wielkiego ciężaru, jakim jest oszukiwanie samego siebie. Przecież dobrze wiemy, że ideały nie istnieją. Co więcej, nie lubimy osób aspirujących do roli ideału. Wolimy osoby niedoskonałe, bo łatwiej jest nam się z nimi identyfikować. Każdy z nas ma wady, każdy popełnia błędy. Natomiast, przybieranie pozy idealnej żony, czy idealnego męża powoduje tylko blokadę w rozwoju relacji małżeńskiej.
Dlatego tym bardziej, reakcja moich czytelników na poprzedni artykuł wprawiła mnie w osłupienie. Zostałam zalana falą maili i telefonów o następującej treści:” Ten artykuł jest o mnie! Zniszczyłem/am swój związek! Popełniłem/am wszystkie błędy, jakie tylko można popełnić w relacji. JA chcę się zmienić!”.
Ja? Nie, on lub ona? BINGO! Trudno o lepszy start! Wyjście od siebie i praca nad zmianą własnego zachowania to strzał w dziesiątkę!
Bo tylko ZMIANĄ W SWOIM ZACHOWANIU, możemy osiągnąć TRWAŁĄ ZMIANĘ W ZACHOWANIU PARTNERA!!!
Dlatego zachęcam, szczerze zachęcam, aby zacząć zmianę od siebie. To naprawdę najskuteczniejsza metoda!
Jednocześnie życzę siły i wytrwałości tym osobom, które zdecydowały się podjąć walkę o swój związek i swoją rodzinę. Większość z Nich już zauważyła korzyści płynące z pracy nad sobą. Oby tak dalej!
Dziękuję również za ciepłe maile i komentarze. Utwierdzacie mnie Państwo w przekonaniu, że moja pisanina ma sens. Dziękuję raz jeszcze i obiecuję starać się w dalszym ciągu mobilizować Państwa do PRZENOSZENIA GÓR :-) Już kilka osób przekonało się, że można, że jednak „się da”. Oby takich osób było coraz więcej!
1 komentarz
Włos mi się jeży na głowia jak czytam wasze artykuły, o teściowych, sama jestem teściową, i nigdy nie zniżyłam się do poziomu tych pań więc proszę nie oczerniajcie nas wszystkich!!!!!!!!!!!!!!!!!