Home O związkach i terapii par Jak poradzić sobie z rozstaniem?

Jak poradzić sobie z rozstaniem?

autor: Marta Mauer-Włodarczak
21 komentarzy 1812 odwiedzin

Czasem zgłaszają się do mnie mężczyźni, z pytaniem, jak poradzić sobie( w domyśle – pogodzić się)  z rozstaniem.

Wtedy pytam: Dlaczego chce się Pan z tym pogodzić? Wówczas na twarzy mojego rozmówcy rysuje się wielki znak zapytania. Potem słyszę zwykle: Przecież żona ode mnie odeszła, nic już nie mogę zrobić. Chciałbym nauczyć się funkcjonować w nowej sytuacji.

Pytam ponownie: Dlaczego chce się Pan z tym pogodzić, nie lepiej wrócić do żony?

Nie ma na to szans -pada odpowiedź – po czym następuje seria argumentów typu: wypalenie, związek poza małżeński, brak wiary, siły…

Walczył Pan o ten związek?

– (nieśmiało)….. wydaje mi się, że tak?

– W jaki sposób?

…. cisza……

-?

– …. chyba, tak naprawdę, nie walczyłem :-(

-A chce Pan powalczyć?

-Nie mam na to siły, nie wierzę, że się uda.

…………………………………

Zakopany topór

I tutaj jest pies pogrzebany. Panowie mili, drodzy … gdzie Wasza wola walki, Wasze męskie oręże? Czy mężczyzna może nie chcieć walczyć? Co w takim razie świadczy o męskości, jeśli nie wola walki? Panowie, walka jest wpisana w Waszą męską tożsamość. Rezygnując ze swojej męskości, przyczyniacie się do postępującej feminizacji społeczeństwa, która nikomu na zdrowie nie wyjdzie. Odkopcie czym prędzej topory wojenne i ruszajcie do boju!

Mężczyzna jest stworzony do walki

Odpowiedzialność za związek spoczywa głównie na Waszych barkach. To Wy macie mu stworzyć solidne, stałe i bezpieczne ramy. Mężczyzna musi być zdecydowany, musi wiedzieć czego chce. Rozchwianie emocjonalne można wybaczyć nam, kobietom, ale nie Wam. Wy musicie być stałym fundamentem, filarem na którym opiera się system rodzinny. Dlatego, Panowie, zadajcie sobie pytanie: czego chcecie, na czym Wam zależy? Jeśli zależy Wam na żonie, na rodzinie, to co by się nie działo, macie wystarczająco dużo siły, aby ją uratować. Rezygnacja z walki to czysty egoizm, za którym kryje się lęk, lenistwo, poczucie beznadziei, braku wiary we własne siły i możliwości.

Nieokiełznane emocje grożą powodzią.

Uprzedzając komentarze: nie, to nie jest tak, że On ma się starać, a Ona może sobie odpuścić. W związku pracy jest po równo, ciężkiej pracy. Oboje małżonkowie muszą troszczyć się o jego konstruktywny rozwój. W dużym uproszczeniu, mężczyzna troszczy się o niego od zewnątrz a kobieta od wewnątrz. To tak jak przy budowie domu: mężczyzna stawia mury, a kobieta dba o piękne wnętrze. Ona wnosi do związku emocjonalność, a On ma stać na straży tych emocji, czyli dbać o to, aby równowaga między pozytywnymi i negatywnymi emocjami została zachowana.

Jeśli emocje są dobrze rozumiane i wykorzystywane we właściwy sposób, to dają wszystkim domownikom poczucie bliskości, opiekuńczości i ciepła. Ale, kiedy w Niej zbiera się za dużo negatywnych emocji, a On nie reaguje na sygnały ostrzegawcze, to fala emocji zalewa dom i podmywa fundament. Osuszanie fundamentu jest o wiele trudniejsze i bardziej czasochłonne, niż załatanie jednej dziurki, przy pierwszym sygnale ostrzegawczym.

Jak okiełznać kobiece emocje?

  1. kobieta potrzebuje zostać wysłuchana i przytulona. Jeśli wraca z pracy zmęczona i zaczyna narzekać, że jest jej źle, to nie oznacza wcale, że oczekuje od Was rady. Pan „dobra rada” najlepiej niech się schowa w kąt. Zadaniem mężczyzny jest usiąść, wysłuchać cierpliwie, wypowiedzieć magiczne zdanie: „rozumiem, że jest Ci ciężko” i ewentualnie spytać „czy mogę Ci jakoś pomóc?”.W odpowiedzi macie szansę usłyszeć: „Już pomogłeś, bo mnie wysłuchałeś”. W ten oto sposób emocje zostają „zwentylowane” i przestają zagrażać podmyciem fundamentu.
  2. Kobieta potrzebuje czuć się adorowana. Nie tylko przed ślubem, ale do końca, do grobowej deski. Kobieta ma czuć się jedyna i wyjątkowa w oczach swojego mężczyzny. Ma to czuć, widzieć i słyszeć!
  3. Kobieta potrzebuje poczucia bezpieczeństwa tzn.
  • żadnej innej kobiecie, nawet bliskiej przyjaciółce, nie zwierzacie się bardziej niż żonie. Jeśli czujecie, że przyjaciółka Was lepiej rozumie, jest to sygnał do tego, że należy nasilić pracę nad własnym związkiem, bo dzieje się w nim coś niedobrego. Bliskie przyjaciółki są niebezpieczne, chyba, że są wspólnymi przyjaciółkami obojga – męża i żony.
  • żona musi czuć, że może na Was liczyć, czyli nie zostawiacie jej samej z problemem cieknącej rury,  czy załatwianiem kwestii finansowych itd. Dbanie o dom i sprawy finansowe to męska rzecz. Czasem podział obowiązków bywa odwrócony, ale to wymaga szczegółowego omówienia i upewnienia się, że obie strony dobrze się z tym czują. Moim zdaniem, wbrew temu co głoszą tzw. „kobiety wyzwolone”, zamiana obowiązków znacznie podkopuje poczucie bezpieczeństwa u kobiet i odziera mężczyznę z męstwa w oczach kobiety. Świadczy o tym chociażby to, że związki, w których podział obowiązków jest zamieniony, bardzo często borykają się z problemem zanikającego życia sexualnego.
  • wychowanie dzieci nie jest domeną żony. Obowiązek wychowania spoczywa na obojgu rodzicach. Mama ma większe predyspozycje do tego, żeby uczyć dzieci ciepła, bliskości, wprowadzać je w świat emocji. Natomiast tata ma być przewodnikiem po świecie, ma pokazać dzieciom jak radzić sobie w życiu, jak stawiać czoła trudnościom.

Oczywiście, powyższe punkty wymagają szerszego omówienia. Choć zawarta w nich treść zdaje się prosta, wcale taka nie jest. Bowiem zmiana w zachowaniu wymaga w pierwszej kolejności zrozumienia popełnianych błędów, przyznania się do nich, zmiany sposobu postrzegania związku i systemu rodzinnego oraz pełnionej w nim roli a na końcu poznania narzędzi potrzebnych do wprowadzenia i utrzymania zmiany i nauka umiejętnego ich stosowania.

Terapia par razem i osobno

Idealnym rozwiązaniem jest zaangażowanie się obojga małżonków w terapię pary, choć nie zawsze takie rozwiązanie jest możliwe. Zdecydowanie częściej mam do czynienia z sytuacją, w której tylko jedno z małżonków chce walczyć 0 związek, zaś drugie jest wycofane i o terapii nie chce słyszeć. Jednak nie jest to powód do załamywania rąk. Często bowiem wystarcza zmiana jednej ze stron, w myśl zasady: jest akcja to będzie i reakcja. Podstawowym narzędziem jest psychoedukacja. Jeśli jedna strona zrozumie problem i podejmie nad nim pracę, to nie ma siły, żeby nie wywołała tym zmiany po drugiej stronie. Przy takim scenariuszu druga strona, prędzej czy później zgodzi się na podjęcie wspólnej terapii pary, lub nawet taka terapia nie będzie już potrzebna, gdyż właściwie podjęta akcja, wywołała pożądaną reakcję. Jeśli jedna ze stron podejmuje wyzwanie i zaczyna pracować nad relacją, jest to tylko kwestią czasu, kiedy nastąpi zmiana w całym systemie..

Po cichu powiem, że o wiele łatwiej jest mężowi wpłynąć na zmianę zachowania żony, niż odwrotnie. Emocje, które targają kobietą, bardzo utrudniają jej podjęcie pracy nad  relacją. Na terapię trafia zazwyczaj przepełniona skrajnymi emocjami, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Wystarczy jednak niewielka zmiana w zachowaniu męża i trochę cierpliwości z jego strony, aby u żony pojawiły się pozytywne emocje, które przesłaniając nieco emocje negatywne, sprawią, że żona otworzy się na dialog.  A kiedy uzyskamy motywację do pracy po obu stronach, to na efekty nie trzeba będzie długo czekać.

Mężczyzna, który nie walczy, ginie.

W mojej pracy, największą satysfakcję czerpię obserwując, jak mężczyźni zaczynają chłonąć wiedzę na temat roli męża i ojca, jak męstwo i ojcostwo staje się ich pasją. Czasem łzy wzruszenia płyną mi z oczu, kiedy z początku zrezygnowani i pogrążeni w poczuciu beznadziei mężczyźni, odkrywają swoją siłę i podejmują odpowiedzialność, która staje się dla nich wyzwaniem, stylem życia, polem do ustawicznej walki.  W ich oczach, pojawia się błysk, gwałtowność i  zachłanność na życie. To ogromny skok w jakości funkcjonowania. Bo mężczyzna, który nie walczy, ginie. Dlatego, ci, którzy odważyli się wykopać topór, nie będą chcieli z powrotem go zakopywać.

Do walki Panowie!

21 komentarzy

Paola 4 listopada 2010 - 23:50

No toś pojechała, Kochana… :) zgadzam się. w 100%. Tylko gdzie, w tym feministycznym świecie, takich mężczyzn znaleźć? sama znalazłaś to się ciesz;p

Odpowiedz
Krzysztof Włodarczak 5 listopada 2010 - 10:14

@Paola: Obawiam się, że jak znalazła to nie było jeszcze tak różowo. Zresztą nadal nie zawsze jest. ;-)
Sądzę, że w małżeństwie jest jedno ogromne pole do egoizmu – to pole osobistego rozwoju, ale tego, który jednocześnie służy współmałżonkowi. Wtedy wszytko idzie dobrze, bo pracując nad sobą rozwijamy się, ale także, niejako ofiarujemy tę pracę na rzecz tej drugiej osoby. Warto oczywiście wiedzieć, w którym kierunku chce się rozwijać, jakich narzędzi potrzebuje i gdzie ich szukać, ale to już temat na inną dyskusję. Ważne też żeby mieć świadomość, że to proces ciągły, dozgonny. Zresztą rozwój osobisty i zaangażowanie są jednymi ze składowych miłości, nie? :-)

Odpowiedz
Paweł 16 marca 2011 - 14:14

Witam
Pozwolę sobie coś napisac. Artykuł to sama prawda. Napisze może coś o sobie. Mam aktualnie 28 lat. Zawsze wierzyłem w siłę czystych myśli, rozwój intelektualny, ambicje. Zawsze chciałem dawac z siebie 100%. W jakis sposób udało mi się. Skończyłem studia, a że wiara w siłę czystych myśli dalej się rozwijała- aktualnie kończę doktorat jednocześnie pracuje już 3 lata na Uczelni. Wiedziałem ze muszę byc konsekwentny, nie mogę zawiesc rodziców, a przede wszystkim wykorzystac swój talent- matematyczny talent. Pogoń za karierą, niejednokrotne przebijanie sie łokciami i najważniejsze- ABY NIE PRZEGAPIC tego jedynego okresu w życiu. Ale żeby też nie stracic kontaktu z przyjaciółmi, nie przestac byc człowiekiem. W moim przypadku był to konkurs na asystenta na jednej z lepszych uczelni w kraju. Udało się. Związków z kobietami w tym czasie było niewiele… ok w ogóle takowych nie było. Byłem trochę samotnym wilkiem. Zrozumiałem od dziecka ze najpierw osiągnij cos cieżką pracą- potem przyjemności. Tzw. odroczona gratyfikacja. Cały zasób przekwitających w moim mózgu neuroprzekaźników: serotoniny, dopaminy.. testosteronu zużywałem na nauke i sport. Przystojny jestem i nie miałem problemu z powodzeniem. Ale cały coś mi mówiło, czekaj na Tą odpowiednia. Oczywście można sie zabawic…wchłonąc krótkie romanse. Ale po co- odroczona gratyfikacja. Poznanie tej jedynej- miłosc, seks z miłosci to przeciez musi byc cos wspaniałego. Czytając to możecie powiedziec, że to smutne. Oczywiście ze dosc smutne. Chłopak (wrażliwy chłopak), w którego głowie kłębią sie myśli o moralnym postępowaniu, a wpuszczeniem tego ciśnienia… zabawą. Troche taka paranoja.
Obecnie poznałem wspaniałą kobietę. Praca na uczelni Nas połączyła. Ale to coś więcej. Zakochałem się w Niej, a Ona we mnie. Znamy sie dopiero rok. Ale wspaniale nam ze sobą. Do czego zmierzam w końcu napisze… bo już duży ten tekst.
W około mam mnóstwo dziewczyn, studenci to praktycznie same studentki. Na imprezach, konferencjach itd. mam mnóstwo okazji aby W KONCU zaczac sie bawic. Przeciez juz osiągnąłem to co chciałem. Mam pieniądze z grantów europejskich, dobrą wypłatę, pozycję. Teraz mogę PUSCIC cisnienie…iśc w tango. Przeciez tego mi trzeba… hotele na weekend z panienkami. Jednak po poznaniu tej osoby, wiem że teraz energia musi sie skupic na budowaniu dalszego etapu naszego życia. I tutaj odnoszę sie do artykułu. Własnie trzeba stac się mężczyzną- który konsekwentnie idzie przez życie- który wie czego chce. Rodzina, dzieci dalszy rozwój naukowy, wychowanie dzieci na wspaniałe osoby, zapewnienie im utrzymania. Zapewne to trudne, ale po to jest energia i umysł

Nie jestem wcale silną do granic osobowością. Od dziecka miałem różnego rodzaju stany emocjonalne, brak zdecydowania,- byłem uparty jak X, pochopny jak Y i samowolny jak X i Y. Ale uporem, ogromną pracą nad sobą udało mi się siebie określic. I wiem ze w przyszłosci nie bede musiał patrzec w przeszłosc z wyrzutami sumienia.
Na zakończenie dodam jeszcze że jestem jedynakiem:). Wiedziałem że tak muszę postępowac- nie mając u boku rodzeństwa, bratniej duszy. Wyrobic sobie mały półpancerzyk, aby nie dac sie wykorzystac.
Życie nie daje nam tego co chcemy, tylko to co dla nas ma. A my musimy sie nauczyc to wykorzystac

Odpowiedz
Paweł 16 marca 2011 - 14:37

Dodam jeszcze coś, bo w poprzednim komentarzu o tym nie powiedziałem. W pewnym wieku miałem także różnego rodzaju stany lękowe. Byłem tez na psychoterapii. Po prostu potrzebowałem z kimś porozmawiac o tego rodzaju stanach. To wspaniale pomogło, ale przkonałem się ze musze pracowac nad sobą, aby nie zostac na ciapą, lebiegą i swego rodzaju latawcem, który boi się każdego podmuchu wiatru- bo nie wie gdzie go ten wiatr skieruje

Odpowiedz
Kaśka 23 czerwca 2011 - 17:52

Witam serdecznie.
Wcale nie podoba mi się to co Pani napisała.
Wcisnęła Pani mężczyzn w szablon zupełnie niewygodny.
A dlaczego ma tak być?
Dlaczego mają się przyporządkowywać stereotypom które pani tutaj prezentuje?
Kto powiedział że wszystko co się dzieje w małżeństwie jest zależne od mężczyzn?! Czy Pani w tym momencie nie umniejsza jednej i drugiej stronie?
Wcale tak nie myślę i stawiam kobiety na równi.
Są tak samo odpowiedzialne za losy związku i rodziny.
Powiem więcej.
Kobieta z racji swoich predyspozycji ( opiekuńcza, opanowana..) ma większe pole do popisu w stymulowaniu atmosfery domowej. Znam wiele kobiet silnych psychicznie i fizycznie.
Mężczyzna ma walczyć? Z kim?
A jak mu walka nie wyjdzie?
To też nie ma płakać?! Z tego co wiem to kanaliki łzowe ma każdy a
Każda sytuacja rozstań i problemów w związkach partnerskich jest inna bo różni ludzie je tworzą. Próby ustalania schematów do których można przyporządkować wielu to naprawdę ryzykowne.
Pozdrawiam.
Ps. Jak Pani tak ładnie wyszczególni również .. czego potrzebują mężczyźni to może chociaż troszkę zmieni to seksistowski obraz notki.

Odpowiedz
Łukasz 24 listopada 2011 - 00:59

Zgadzam się z Kaśką. Artykuł jednostronny, przepełniony okropnymi stereotypami. Każdy zdrowy mężczyzna, oprócz tego, że jest silny, jest tez „słaby” – wrażliwy, ciepły, bywa bezradny i zagubiony. Jako psycholog Autorka tekstu zapewne wie, że tak kobiety, jak i mężczyźni noszą w swym wnętrzu nieprzebrane pokłady siły, ale także duży bagaż kruchości. Wszyscy mamy „męską” i „kobiecą” stronę – bez względu na płeć. Chłopaki też płaczą, też przegrywają. Miłość i związek to partnerstwo, także emocjonalne, a wspomniane w tekście stereotypy bardzo szkodzą!

I jeszcze do Pawła: A nie powiedzieli Ci na tej terapii czegoś o narcyzmie?

Odpowiedz
megii3 25 grudnia 2011 - 20:45

Moi Drodzy!!!

moje zdanie na temat artykułu-bardzo mi się podoba.W tym miejscu dziękuję autorce, że podzieliła się z NAMI swoim artykułem( bogactwem)(Po jego przeczytaniu czuję że moje WNĘTRZE się wzbogaciło- będę LEPSZYM CZŁOWIEKIEM!)Nie obawiając się oceny i złej krytyki… To bardzo ważne i cenne w dzisiejszych czasach, gdzie nastąpiło ZATARCIE GRANIC,ZASAD (wszelakich- nie będę wymieniac) Zacytuję mojego kolegę (dobry z niego CZŁOWIEK) „ludzie tak jak chemia, dzielą się na zasady i kwasy…”
Artykuł porusza ważną dziedzinę życia CZŁOWIEKA (nie będę wnikac w różnice wynikające z płci) mianowicie RELACJE MIĘDZYLUDZKIE!!!
dziękuję!!!

Odpowiedz
Pawel 30 grudnia 2011 - 22:56

Witam was.. mnie zostawiła dziewczyna po poltorej roku bycia razem.. kocaham ja bardzo i ona tez mnie kochala.. ale zostawila mnie z dnia na dzien.. stwierdzial ze chce teraz byc sama i korzystac z zycia.. swierdzilem ze dam jej czas ze moze bedzie chcial wrocic ale ona znalzala innego chlpakai to rok mlodszego od niej.. strla sie zebym ja znienawidzil ale nie potrafie.. za bardzo ja kocham.. i ona napisala mi ze nie chce mnie widziec juz nigdy.. i zyje z ty m chlopakiem beznadziejnym zyciem.. a ja nie chce zeby skonczyla zle.. nie umiem patrtzec na to jak osoba kotra kocham marnuje sobie zycie.. wszyscy znajomi mi mowia ze w koncu znudzi sie je takie zycie i ten chlopak i bedzie chciala wrocic do mnie.. ale nie wierze w to.. i cuzje ze oni tez tak tylko mowia zeby mnie pocieszyc.. masakra.. tak bvardzo mi zle bez niej.. a gdy jeszcze widze co ona robi.. to czuje sie bardzo zle.. nie wiem co robic ..

Odpowiedz
Buba6 1 kwietnia 2012 - 16:03

Czytając ten artykuł nie znalazłem nic, co wybiegałoby poza hasła… Kolejny raz, kolejna kobieta podpowiada facetom o tym, że mają być silni konsekwentni, oraz mają obowiązek, obowiązek, i obowiązek. Rzeczywistość codzienna faszeruje nas ojców, mężów czy kandydatów na nich megatonami zupełnie sprzecznych komunikatów ferowanych przez nasze  najbliższe kobiety i kobietki. Nader chętnie podejmują one wyniszczającą męską stanowczość bezlitosną walkę sprowadzając dzielnego rycerza wybranka do roli pantoflanej marionetki. Powracający z pracy zastaje często w domu już wypracowaną koncepcję rozwiązań na pożywce dość chwiejnej i chwilowej piramidy emocjonalnej gdzie ma do wyboru, albo kolejny bój o racje (skutkujący dąsami i pąsami) albo… won pod kapeć. Satysfakcji z przewidywalnej i nieuchronnej klęski ww. koncepcji też nie dane jest domowemu facetowi; wyrok zwykle brzmi: jak zwykle wszystko na mojej (kobiecej) głowie, a z ciebie i tak żadnego pożytku. Bardzo łatwo ferować takie opinie, facet też jest tylko człowiekiem, i im bardziej identyfikuje się z odpowiedzialnością za związek i swoją Panią, tym łatwiej wchłania wszelkie porcje jadu kierowanego przez nią do swego ego. Przynosi to efekt zupełnie odwrotny od zamierzonego (?) przez wrzaskliwą jędzę – faceci uciekają od tej toksyny. Kupują wędki i uciekają w samotne rozgrywki sumienia, same ryby (poza fascynatami łowienia) nie mają tu żadnego znaczenia. Tam, nad wodą wolno im nawet płakać – w domu absolutnie nie,  bo „chłopaki  nie płaczą”. Umiejętność całkowitego rozpoznania prawdziwych oczekiwań kobiety wydaje ponad jedno życie statystycznego faceta. A to dlatego, że w kobiecym tyglu emocji i stanów hormonalnych one same często nie wiedzą co naprawdę w tej chwili jest im potrzebne. W konfrontacji racji „na dziś (dla świętego spokoju)” czy „na jutro (czyli rozsądkowego rozwiązania)” bardziej znokautowani panowie w związku wybiorą to pierwsze i sięgną po wędkę… W rozmowach z kobietami często namawiam je by one też (nie tylko po rozkosznej chwili) zechciały powiedzieć od czasu do czasu  swoim wybrańcom: jesteś dla mnie najważniejszy, kocham Cię i CIESZĘ SIĘ Z TWOJEJ BLISKOŚCI. Rzeczywistość bliskich czy sformalizowanych związków  natychmiast bezlitośnie weryfikuje te postawy: Po co i komu? Dostaje samiec zawartość bielizny to niech mu to starczy, a poza tym nic tak zdaje się nie cieszyć dzisiejszych Pań jak totalna dominacja. Bo czy patrząc bezlitośnie na kobiece wybory może nie nasuwać się smutna konstatacja że facet ma mieć dziś trzy cechy: ma wyglądać, żeby było się na kim powiesić ku rozpaczy damskiej konkurencji, ma mieć kasę by Pani było łatwiej i ma wiedzieć kto jest jego  Panią czyli kogo ma słuchać? Resztę mu Wybranka poukłada wg swojej wizji… Trzeba jednak smutnie przyznać, że nasze Wybranki zaczynają doceniać swoich przybocznych ale dopiero w … cmentarnej zadumie. Nam to już wtedy nie będzie przydatne.

Odpowiedz
Bogna Białecka 17 kwietnia 2012 - 09:33

Gdy artykuł trafia w sedno, zwykle wzbudza silne reakcje emocjonalne. Wypowiedzi poniżej pokazują, że ten artykuł zalicza się do naprawdę dobrych.

Odpowiedz
Marek 18 września 2012 - 11:36

Nie zgadzam sie z panią, jest tu cała masa bzdur i stereotypów.
A co jeśli kobieta odeszła do innego i jest w nim zakochana? co też mam walczyć? kocha już kogoś innego emocji jej nie zmienie,nawet gdybym ją odzyskał to sam bym to zakończył…bo jak sie kogoś kocha to niema rozpadu przerw itp..Kobiety też odchodzą
a faceci przegrywają pomimo że z całej siły kochają nic sie czasem nie da zrobić..
trzeba sie walnąć w pierś i isc dalej.
troche w tym artykule zapachniało seksizmem.

Odpowiedz
Miśśś 7 lutego 2013 - 17:38

Jestem Mężczyzna mam 24 lata. Byłem ze swoja dziewczyną a w zasadzie narzeczoną ponad 4 lata. Kocham ją nad życie i jest dla mnie całym światem. Myślałem że między nami jest wszystko dobrze poza małymi kłótniami o głupoty. Od paru dni przestała się do mnie odzywać, właściwie bez powodu. Dwa dni temu napisała mi że mnie nie kocha i nie chce ze mną być. Dzisiaj wybłagałem u niej spotkanie, Gdy ja ze łzami w oczach słuchałem że jestem dla niej nikim i możemy zostać kolegami widziałem uśmiech na jej twarzy. Mówiłem że jeśli robiłem coś źle to to naprawię i się zmienię a ona na to nie reagowała i mówi mi po takim czasie że mój charakter jej nie odpowiada. Jestem kompletnie załamany i nie mam ochoty żyć, nie wiem czy przetrwam dzisiejszą noc. Rozmowa z bliskimi w niczym mi nie pomaga. Co się stało? Czy ja naprawdę byłem taki straszny? Co mam zrobić? Nie widzę przyszłości. Nie mam przyjaciół , kolegów a wszystko to dzięki niej. Dodam iż wyjechała w październiku ubiegłego roku na studia do dużego miasta. To ją zmieniło? Ona jest moją rówieśniczką. Co robiłem nie tak? Nie będę chyba potrafił się z tego pozbierać .

Odpowiedz
Pają 18 marca 2013 - 20:40

Artykuł trafny, ale… no właśnie. Goście, ja też na co dzień mam pod górkę z żoną i wiecie jest na to sposób, zacznijcie swoje kobiety wciągać do tego co chcielibyście robić. Bądźcie rycerzami, macho, rambo i innymi ach i ech dla nich z NIMI przede wszystkim z nimi. Dość telewizji i gazety przez cały weekend. Przykład ? Żona czyta dziecku książkę przed snem, to ruszmy swoje zmęczone całym dniem pracy tyłki i poczytajmy dziecku z podziałem na role- świetna zabawa i czas spędzony razem( żona te 15 min wynagrodzi sama w nocy) Żona sprząta, puść muzykę, weź do ręki odkurzacz i wciągnij w formie zabawy odkurzając cały dom resztę rodziny ( moja córka uwielbia uciekać przed odkurzaczem) Zacznijmy wreszcie spędzać czas z rodziną codziennie, nie od święta i Z a nie obok !

Odpowiedz
Adam 18 marca 2013 - 21:22

Autorka oczywiście ma … RACJĘ, drodzy panowie. Tak. To nie są stereotypy, nie upraszczajmy tak okrutnie odbioru tego tekstu (jak i każdego innego, zresztą). To prawda, że autorka nie napisała w całości, co jest źródłem siły mężczyzny, oraz skąd np. wynika brak zdecydowania czy też poczucie bezsilności, i skąd brać pomoc i siłę, ale to, co napisała, jest przydatną prawdą. Czytając niektóre ustępy komentarzy, muszę przyznać, że uderza niemal natychmiastowy argument, że przecież kobieta zaraz wykorzysta mężczyznę, że będzie robić wszystko, żeby nam dokopać, wsadzić pod pantofel, dąsy, pląsy, zdrady, i od razu to, co najgorsze. Na Boga, od kiedy przestaliśmy wierzyć w to, że prawdziwe związki nie tylko są jak najbardziej możliwe, ale i istnieją wokół nas? I podpowiem, nie od czasu wejścia w dorosłość, o nie. Nie ma tak łatwych i naiwnych odpowiedzi. Ten nasz brak wiary, rozmarudzenie na temat, że jak my będziemy dawać z siebie wszystko, to i tak nas wydymają dookoła, a zwłaszcza kobiety, to po prostu…. owoc zaniedbania, szukania winy najpierw u drugiej osoby, lub bierna męskość (nie, nie ta w spodniach) i ojcostwo, a potem dziwienie się, że coś się sypie, że „miłość się wypaliła”, że „przecież na to nie zasłużyłem” itp itd… Panowie i Panie, żadne gendery, żadne przyrównywanie siły mężczyzny i kobiety (bo polegają na czymś innym) i żadne stawianie znaku równości pomiędzy słabością mężczyzny a kobiety. Mężczyzna jest wojownikiem, kobieta również walczy, ale w innej dziedzinie i definicji (tak jak są np. dziedzina czasu i częstotliwości) Z „mądrych” komentarzy, politykierowania, filozofizmatyzowania, psychologizowania i nadawania zjawiskom negatywnym wymiaru ostatecznego nie wynikają konkretne czyny, postawy, które by mogły przełożyć się na umiejętne kształtowanie rzeczywistości wokół.
P.S. Komentarz autorstwa „Pają” – lubię to :)
Pozdrawiam!

Odpowiedz
Kasia 19 marca 2013 - 21:32

Czytając artykuł zastanawiałam się nad swoimi relacjami w moim związku, tak, to jest dokładnie tak, mój mąż nie walczył o mnie, brał wszystko, co tylko się dało. Często w takich sytuacjach słyszałam, że to „moja wina, bo tak nauczyłam i tak wychowałam sobie męża”, jest tu prawda, ale to nie może być rozpatrywane w pojęciach winy. Mężczyzna – to też istota myśląca, inteligentna, z ogromnymi możliwościami, tylko wydaje mi się, że zbyt często brakuje mu chęci, a jak nie ma chęci, to nie ma działania, myślenia i dbania o żonę, dzieci, dom itd. Mężczyzna ma prawo do swoich słabości, ale nie tylko do słabości!, również do bycia, życia, myślenia /nie tylko o sobie/, do sukcesu i porażki do radości i łez – do wszystkiego. Nie tylko do pilota i władzy:).

Odpowiedz
facet 25 lipca 2013 - 14:14

Pozwolę sobie zabrać głos w dyskusji. Również uważam, że
artykuł Pani jest jednostronny, a w pewnych przypadkach może być wręcz
szkodliwy, utwierdzając facetów do trwania w sytuacji beznadziejnej, gdzie
jedynym rozsądnym wyjściem jest po prostu odpuścić. Dużo w Pani artykule
stwierdzeń jak faceci i kobiety mają, czego potrzebują, co należy, co się
powinno itd. Osobiście czuję duży dystans do wszelkich stwierdzeń „jak jest”,
bo jest po prostu różnie. Ale ok, przyjmijmy że taka poetyka artykułu i taki
styl. Chcę Pani artykuł skomentować moim doświadczeniem.

Mam obecnie 28 lat, moja żona 25, synek 1,5roku. Znamy się 5
lat, jesteśmy 3 po ślubie. Od pół roku przechodzimy przez bardzo intensywny
kryzys. Przez ten czas podejmowałem bardzo wiele wysiłków i prób „walki”, choć
nie lubię tego określenia, bo jak ktoś poniżej wskazał – z kim właściwie
walczę? Chyba ze sobą, bo przecież druga strona nie powinna być wrogiem do
walki, ale partnerem do rozmowy. Niestety, partnerem nie jest, nie tylko przez
swoje napady skrajnych emocji, które bywają bardzo destrukcyjne (żonie zdarzyło
się przez te parę miesięcy trzykrotnie sięgnąć po przemoc fizyczną, z czego raz
były to kilkuminutowe, ponawiane próby regularnego bicia mnie), ale również przez
swoje generalne podejście do życia, nierealistyczne oczekiwania, poczucie że „skoro
jestem Twoją królową, to wszystko mi się należy” itd.

Słyszę stale że jestem złym mężem, złym ojcem, że nie dbam o
nią, że egoista itd. itp. Jak jest z mojej perspektywy? Jestem jedyną osobą
zarabiającą. Żona zdecydowała (wbrew mnie i realiom ekonomicznym) poświęcić się
w pełni dziecku, a najlepiej całej gromadce, bo mówiliśmy jeszcze niedawno o
kolejnych maluchach. W ostatnich 5
latach żona podjęła i rzuciła już dwa kierunki studiów. Chce wkrótce zacząć
trzeci, perspektywicznie wybrała kierunek oznaczający bezrobocie. Chce
decydować o każdym moim kroku. Chce decydować którzy moi znajomi są ok, którzy
nie. Chce decydować jak spędzam wolny czas, kiedy mogę pojechać w odwiedziny do
rodziny (dla jasności – mówimy o odwiedzinach raz na kwartał, nie cotygodniowej
wycieczce do mamusi…), jak będziemy spędzać wspólny czas. Pieniędzy jest za
mało, a jednak gdy mam możliwość kilkudniowego wyjazdu i znaczącego zastrzyku
gotówki, to nie mogę, bo to będzie kosztem rodziny i wspólnego czasu. Co jest
prawdą, ale niestety czasem trzeba podejmować kroki niewygodne, jednak
konieczne. Ona tego nie rozumie. Za to o kupnie mieszkania stale mi przypomina,
że wypadałoby. Wydać 1500zł na ciuchy w odruchu „zemsty” za jakieś moje
niestosowne zachowanie potrafi. Dopominać się o lepszy samochód (jeździmy
staruszkiem który się sypie) potrafi. Ja z kolei po powrocie z pracy nie zawsze
mogę liczyć na posiłek, zawsze natomiast usłyszę jak było ciężko z synem i jak
ona potrzebuje teraz czasu dla siebie, aby odpocząć, mimochodem też poprosi
mnie o rozwieszenie prania, może sprzątnięcie kuchni. Oczywiście to już
wieczorem, jak oni położą się spać, bo wcześniej muszę (i chcę) pobawić się z
synkiem. Prowadzi również bardzo intensywne życie religijne, potrafi znaleźć czas
na spotkania wspólnoty, regularne (czasem nawet codzienne) wizyty w kościele i
stałe modlitwy o moje opamiętanie. Jest w swoim uporze wspierana przez mocno
już leciwą babcię, równie gorliwie ortodoksyjną, która utwierdza ją, że „męża
trzeba sobie wychować”. Co zresztą żona nie omieszkała wprost mi zakomunikować,
że rodzice mnie nie wychowali dobrze, więc ona to zrobi. Podjąłem już wiele
prób rozmowy, znalezienia kompromisu, jakiegoś rozwiązania. Chciałem abyśmy
dotarli do profesjonalistów, którzy mogą nam pomóc. Na pierwszą, umówioną terapię
żona nie dotarła. Były umówione mediacje o podziale obowiązków, na które się
zgodziła – nie dotarła. Udało się wreszcie zacząć w pewnym miejscu terapię,
zerwała ją po kilku spotkaniach, bo „była prowadzona nagannie”. Nie usłyszałem
co to konkretnie znaczy i jaka jest alternatywa. Ulubioną zagrywką jest za to szantażowanie
mnie dobrem dziecka (włącznie z zabranianiem praw wyjścia z nim np. na rower,
oczywiście dla jego dobra), manipulowanie aby ustawić siebie jako tą wiecznie
pokrzywdzoną, a mnie jako krzywdziciela. Nawet bije mnie „z bezradności” a ja
jestem temu jeśli nie winny, to przynajmniej współwinny, bo „prowokuję”. Tym,
że powtarzam prośby o spokój, o opanowanie rozhuśtanych emocji i żeby nie
krzyczała nad głową dziecka.

Mógłbym tak długo wypisywać, ale w ten sposób post się nigdy
nie skończy. Czy jestem bez winy? Nie. Czy jestem idealny? Nie. Czy mam wady?
Tak. Ale jestem też człowiekiem i mam również potrzeby. Związek nie jest karą,
a mój się w coś takiego zamienił. A dalej „walczyć” w pojedynkę nie chcę, bo
druga strona nie tylko nie wykazuje takich zmian o jakie by mi chodziło, ale
wręcz każdy mój krok w swoją stronę odbiera jako słuszność obranej koncepcji,
że właśnie ma stać wytrwale i czekać, aż kroczek po kroczku, z czasem, dostanie
wszystko czego chce. Co oczywiście będzie również dobre dla mnie, tylko ja,
ograniczony, jakoś tego nie potrafię zrozumieć. Żona przywłaszczyła sobie
monopol na prawdę ostateczną, wie wszystko lepiej, zrywa terapie, sabotuje
działania. Gdy postawiłem konkretne punkty, w jakich warunkach możliwa jest
dalsza wspólna praca nad związkiem (terapia pary, mediacja nt. podziału
obowiązków, zagwarantowanie wolności osobistej w wolnym czasie itd.), odrzuciła
je, nie racząc nawet powiedzieć które z nich i dlaczego jej nie pasują. A gdy od
kilku tygodni mówię wprost, że działam w kierunku rozwodu i że ma się
wyprowadzić, słyszę że nie mam serca, wyrzucając matkę własnego dziecka i że
ona nie ma gdzie się podziać. Niestety, czasem trzeba upaść na „dno” żeby zobaczyć
swoje prawdziwe położenie.

Wracając do artykułu – owszem, można tak długo. Pewnie można
tak całe życie. Tylko ja się zapytam, czy moim celem na tym świecie jest się
całkowicie ubezwłasnowolnić, poddawać każdej manipulacji i szantażowi jaki się
na mnie stosuje, po „chrześcijańsku” łykać wszelkie obelgi, wyzwiska,
poniżenia, wierząc, że kiedyś mój trud zostanie wynagrodzony? W ten sposób
zafunduje nie tylko sobie, ale i synowi zmarnowane życie, bo wychowując się w
takiej atmosferze będzie miał znacznie trudniejszy start w relacje, zdrowe
emocje itd. A ja też głupi nie jestem, za to wciąż jeszcze młody, zawodowo
sobie radzę, ułożę sobie życie na nowo.

Słowem – Pani koncepcja jest fajna, optymistyczna, pełna
wiary i być może faktycznie, gdy zagubiony (między wierszami w tym pobrzmiewa
jakiś problem z własną męskością) facet niepewnie mówi, że „chyba walczył”, to
może mieć Pani dużo racji, że temat trzeba zbadać. Ale świat i związki są o
niebo bardziej skomplikowane i czasem dojrzałym i odpowiedzialnym wyjściem jest
przestać walić w mur, tylko po prostu pójść w inną stronę.

Chciałem tym swoim doświadczeniem zaznaczyć, że wcale nie musi być tak, że „mężczyzna który nie walczy ginie”. Czasem ginie właśnie ten, który walczy. Można powalić głową w mur przez chwilę, ale ile to wystarczająco. Ja nie mówię, czy moje 6 miesięcy to dość. Słyszałem od dziesiątek osób, że nie wytrzymali by tylu zniewag, które ja wytrzymałem. Ktoś inny może wytrzymałby więcej. Nie ma Pani jednak żadnego prawa, a jako terapeutka wręcz powinna się Pani tego wystrzegać, aby oceniać klienta, czy wystarczająco się postarał. Bo może Pani wpędzić go w jeszcze większe poczucie winy, no bo skoro nawet terapeutka mówi mu, że powinien walczyć, podczas gdy on dał już z siebie 100%, a może i 150%. Ale trudno mu podjąć tą decyzję. Oczywiście że w części przypadków, gdy mówimy o niedojrzałym narcyzku, który przy pierwszej sposobności bierze nogi za pas, wtedy warto się nad tym pochylić. Ale gdy ktoś dał 150%, a oczekuje się że da kolejne 200, 300, albo i 500, to jest po prostu nie fair. A królewna leży i pachnie i cierpliwie czeka, aż jej wybranek wzniesie się wreszcie na ten poziom godny jej, aby mogła pozwolić mu nad sobą skakać… Pani artykuł nie uwzględnia pewnej prostej prawdy, że pewien typ osób nigdy nie ma dość i zawsze jest jeszcze jakiś dowód miłości i zaangażowania, którego potrzebuje. I w ostatnim zdaniu odpowiadając na zdania, że sam sobie taką wybrałem na matkę własnego dziecka – owszem, wybrałem. Tylko nie wiedzieć czemu, przed ślubem, a najbardziej przed dzieckiem, jakoś zupełnie inaczej swoje żądania artykułowała. Cała zabawa zaczęła się kiedy pojawił się syn, kiedy wreszcie, po latach dostała do ręki taką kartę, z którą jako odpowiedzialny ojciec muszę się liczyć. I to jest największa perfidia tej sytuacji, ale w tym miejscu już skończę.

Odpowiedz
Krzysztof Włodarczak 25 lipca 2013 - 15:30

Accept

Odpowiedz
Krzysztof Włodarczak 25 lipca 2013 - 15:30

Accept

Odpowiedz
facet 25 lipca 2013 - 14:41

Czy to jakiś błąd, że mój komentarz jest niewidoczny? Wklejam jeszcze raz, jeżeli się zdubluje proszę administratora o usunięcie kopii:

Odpowiedz

Możesz śmiało komentować

W ramach tej witryny stosujemy pliki cookies. Akceptuję Dowiedz się więcej