Home O związkach i terapii par Czy nasze małżeństwo można uratować?

Czy nasze małżeństwo można uratować?

autor: Marta Mauer-Włodarczak
3 komentarze 1345 odwiedzin

Czy widzi pani dla nas szanse? … Czy widziała pani już tak trudny przypadek jak nasz?

To standardowe pytania, które padają na większości spotkań konsultacyjnych z małżeństwami.

Każdy problem jest inny i nie sposób ocenić, który jest najpoważniejszy. Nie ma to zresztą znaczenia, bo nie powaga danego problemu ma znaczenie dla powodzenia terapii, tylko podejście do niego i motywacja do pracy małżonków. Wiele małżeństw rozpada się z naprawdę błahych powodów, a wiele innych , po prawdziwie dramatycznych doświadczeniach wychodzi na prostą.

Nie zdarzyło mi się spotkać małżeństwa, którego nie dało się uratować. Natomiast, zdarzyło mi się, i to niestety wielokrotnie, spotkać małżeństwa, które, mając gotową receptę na uratowanie związku, rezygnowały, bo to wymagało od nich sporo pracy. A pracować im się nie chciało. 

Dlatego, moja odpowiedź na pytanie, czy jest szansa na uratowanie związku jest jedna: to zależy od Was.
Jeśli będziecie pracować, to  zbudujecie zdrową i satysfakcjonującą relację szybciej, niż byście się spodziewali. Tu nie ma żadnej magii, jest tylko ciężka praca.

Czy terapia małżeńska jest skuteczna?

Sukces terapii pary można porównać do studiowania. Uważam, że w dzisiejszych czasach, przy tak szerokiej ofercie edukacyjnej, prawie każdy może zdobyć wyższe wykształcenie, jeśli tylko ma taką potrzebę. To jest kwestia motywacji. Tym chcącym raczej nie przeszkodzą ani kwestie finansowe, ani problemy rodzinne. Gorzej bywa z tymi, którzy żadnych przeszkód nie mają, bo to oni częściej oblewają egzaminy i nie zaliczają roku z powodu nadmiernej nieobecności.

Podobnie jest z terapią małżeńską. Wygląda to trochę tak, że im łagodniejszy problem i mniej bezpośrednich przeszkód do pracy, tym słabsza frekwencja na sesjach i mniejsza motywacja do pracy. Czyżby, naprawdę tak dużo ludzi wierzyło w to, że łatwiej wymienić na nowe, niż naprawiać stare. Obawiam się, że coraz więcej osób prezentuje takie podejście. Szkoda. Bo oni wracają na terapię, po kilku latach. Jeszcze bardziej pokaleczeni z jeszcze większymi problemami. Tylko wtedy to już jest zwykle terapia indywidualna, praca z depresją, życiowym wypaleniem, orka na ugorze i zlepianie człowieka z rozsypanych malutkich cząstek. To są smutne obrazki, ale prawdziwe i bardzo częste.

Brzuchate motyle …

Pierwsza i podstawowa rzecz, którą musimy zrozumieć, zanim przystąpimy do naprawy związku:

Miłość to nie motyle w brzuchu! Motyle są ważne i powinny się samoistnie pojawić, przynajmniej w pierwszym etapie związku. (O fazach w związku napiszę następnym razem.) Ale, żeby te motyle mogły się pojawiać w późniejszych etapach, to już musimy się poważnie wziąć do roboty.

Miłość = decyzja + odpowiedzialność za tę decyzję i za drugą osobę.  Zaś odpowiedzialność = ciężka praca non stop.

Jeśli powyższe warunki będą spełnione, to motyle też przyfruną, a seks po 20 latach związku może być lepszy niż na początku.

Rozwieję jeszcze ostatni mit.

Miłość rozumiana jako decyzja i odpowiedzialność nie oznacza nudy. Nie chodzi o to, aby się ze sobą męczyć za wszelką cenę.  Celem terapii nie jest hibernacja związku, tylko jego rozwój, czyli zmiana – oczywiście na lepsze!  I po to właśnie potrzebna jest nam odpowiedzialność, żebyśmy mieli odwagę zmienić samych siebie, pokonać własny egoizm, zrezygnować z niektórych przyzwyczajeń.  Idąc na terapię małżeńską powinniśmy otworzyć się na zmianę w sobie, a dopiero potem patrzeć na to co robi współmałżonek. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak duży wpływ mamy na partnera. O tym, jak na siebie wpływamy i jakie są typowe gry małżeńskie w innym wpisie.

Summarum

Małżeństwo to praca od rana do wieczora, do śmierci. Jeśli nie chcesz podjąć tej pracy, to nie psuj innym życia i kup sobie psa.

3 komentarze

xysyan 11 września 2015 - 10:26

Zgadza się. Szcunek, podziw, wdzięczność. To cechy przyjaźni, Miłość to przyjaźń i intymność, obowiązki wzajemne i wychowanie potomstwa.

Odpowiedz
Magda 8 listopada 2016 - 10:18

Najbardziej podoba mi się ostatnie zdanie. ;-) Tak, pies to niewątpliwie dobry wybór. Nie jestem zwolenniczką generalizacji, jednak przecież najłatwiej jest kochać istoty całkowicie zależne od nas. :D
Fajny blog, dziękuję. Trochę się zainspirowałam.

Odpowiedz
Laura 11 stycznia 2017 - 21:28

Uważam, że wszystko się da uratować tylko trzeba chcieć. Młodo wyszłam za mąż i miałam trochę problemy, bo mąż jak urodziło się dziecko to więcej pracował i nie zwracała na mnie uwagi. Wiem że robił to dla dobra rodziny ale mógł poświęcić mi czas, a nie wychodzić z kolegami na bilard. Kiedyś mu to wszytko wygarnęłam. Coś w nim pękło. Zaczęliśmy więcej rozmawiać i godzić się przed snem, bo tak jak kończyliśmy poprzedni dzień tak zaczynaliśmy nowy. Także lepiej było się pogodzić niż nadal mieć podłe nastroje. Krzysiek zaczął więcej zajmować się dzieckiem. Czasem zabierał nas gdzieś na wycieczki. Raz poprosił moją siostrę, by zajęła się naszą córką i wtedy zabrał mnie na lot do Leszna, latałam w tunelu aerodynamicznym, czułam się lekka jak piórko i wtedy zrozumiałam, że bez niego nic nie znaczę, pojechaliśmy jeszcze na kolację i czułam jakby to była nasz pierwsza randka. Kocham go i wiem, że nie mogę się poddawać, a bardziej go rozumieć, wspierać i być cierpliwa. Pozdrawiam wszystkie panie w podobnej sytuacji! Badźcie silne!

Odpowiedz

Możesz śmiało komentować

W ramach tej witryny stosujemy pliki cookies. Akceptuję Dowiedz się więcej