– Ona w ogóle nie przyjmuje krytyki!
– Jemu nie można nic powiedzieć, bo od razu wybucha!
Dlaczego przyznanie się do popełnionego błędu tak przeraża?
Odpowiedzi szukajmy w środowisku, w którym się wychowaliśmy. Jeśli stłuczona szklanka powodowała krzyk rodzica, niewystarczająco dobra ocena w szkole kończyła się wzdychaniem i wyrazem zawodu na twarzy, zaś syn/ córka sąsiada zawsze potrafili lepiej – mamy gotową odpowiedź, skąd wziął się nasz problem.
Kiedyś jedna pani opowiadała mi o tym, w jakich okolicznościach usłyszała od swojej mamy, że jest „dziwką”. Sytuacja wydała mi się niewiarygodna, a jednak zdarzyła się naprawdę. Ta pani jako 11 letnia dziewczynka rozmawiała ze swoją przyjaciółką przez telefon. Młodszemu pokoleniu przypomnę, że kiedyś telefony były stacjonarne, przymocowane do ściany, i nie można było się z nimi przemieszczać. Dziewczynka chciała zyskać trochę prywatności i na tyle, na ile starczyło kabla od słuchawki, przeciągnęła go do przedpokoju, żeby rodzice siedzący w pokoju nie słuchali treści jej rozmowy. Niestety nie zauważyła, że kabel od słuchawki oparł się na wazonie, który stał na szafce. Wazon spadł i się stłukł. Mama dziewczynki natychmiast wybiegła z pokoju z krzykiem, uderzyła dziewczynkę w twarz i nazwała ją dziwką.
Skąd taka reakcja matki? Najprawdopodobniej matka poczuła się znieważona przez córkę. Tak reagują osoby, które nadmierną wartość przypisują przedmiotom, czyli czynnikom zewnętrznym stanowiących o ich wartości. Takie osoby mają niskie poczucie własnej wartości i są przewrażliwione na punkcie braku szacunku ze strony innych.
Kolejna przykra historia opowiada o innej dziewczynce, która bardzo chciała sprawić swojemu tacie przyjemność. Wymyśliła, że usmaży dla niego naleśniki. Nigdy wcześniej tego nie robiła, miała niespełna 10 lat, ale kilka razy podglądała jak robią to dorośli. Do miseczki wsypała potrzebne składniki, wymieszała, zgodnie z przepisem odczekała chwilę i zaczęła smażyć ciasto. Wtedy do kuchni wszedł jej tata. Zobaczył, że na blacie kuchennym stoi otwarta paczka mąki ziemniaczanej. Nagle zaczął krzyczeć do dziewczynki, „czy z mąki ziemniaczanej smaży te naleśniki”. Dziewczyna przestraszona odpowiedziała, że tak. Na co jej tata odepchnął ją od kuchenki, stanął nad nią i jeszcze głośniej zaczął krzyczeć: „Chciałaś mnie otruć! Chciałaś mnie zabić!”. Dziewczynka zaczęła przepraszać swojego tatę w popłochu, tłumaczyć, że chciała dobrze, ale to nie powstrzymało ojca przed wykrzykiwaniem w jej kierunku kolejnych obelg.
Zastanawia mnie co złego jest w mące ziemniaczanej. Naleśniki, co najwyżej mogły wyjść „kluchowate”, ale nie słyszałam, żeby od skrobii ktoś umarł. O co więc chodziło w tamtej sytuacji? Najprawdopodobniej, dziewczynka nieświadomie wtargnęła w przestrzeń, która była ważna dla jej narcystycznego ojca. Jeśli gotowanie było obszarem, w którym rodzic zdobywał potwierdzenie własnej wartości, to dziewczynka próbująca swoich sił w kuchni, uruchomiła w nim lęk przed jego utratą. Dlatego ojciec musiał szybko zniechęcić ją do podejmowania dalszych prób, pokazując dobitnie, że córka się do tego nie nadaje jednocześnie ustawiając siebie w centrum uwagi jako ofiary antycypowanej zbrodni.
Wysokie wymagania i brak akceptacji
Powyżej opisane przykłady dotyczą lęku narcystycznego. Kształtuje się on w obliczu wysokich wymagań ze strony rodziców i jednoczesnego braku akceptacji dla błędów popełnionych przez dziecko. Podane przykłady są jaskrawe, wyraźnie pokazują mocne przekroczenie granic przez rodziców. Nie znaczy to, że każdy kto nie potrafi przyznać się do błędu, musiał doświadczyć aż tak trudnych sytuacji. U osób mniej odpornych na stres wystarczy przekaz pośredni:
- wymowne westchnienie, odebranie uwagi, chłód emocjonalny w odpowiedzi na niezadowalające zachowanie dziecka,
- poprawianie przez rodzica, w sposób ostentacyjny, pracy wykonanej przez dziecko jako nie wystarczająco dobrej,
- krytykowanie błędów popełnianych przez innych w porównaniu do własnego dziecka, które jest postrzegane jako teoretycznie idealne (takie dziecko może mieć później lęk przed upadkiem z piedestału, jeśli tylko dopuści się najmniejszego błędu),
- porównywanie do rówieśników lub „ja w twoim wieku osiągnąłem dużo więcej”
- stawianie się rodzica w centrum uwagi, jako osoby idealnej lub najbardziej pokrzywdzonej,
- „Wojtuś jest mądrym/dobrym chłopczykiem, więc na pewno przyniesie mamusi piątkę z klasówki (podwójnie zawoalowany przekaz na płaszczyźnie emocjonalnego szantażu: jeśli Wojtuś nie przyniesie piątki, to będzie znaczyło, że nie jest dobrym człowiekiem albo nie jest mądry, a na pewno zawiedzie matkę, bo ona przecież tak w niego wierzy)
Nie przyznaję się do błędów = boję się odrzucenia
Złość w sytuacji konfrontacji z własnym błędem to nic innego jak lęk przed odrzuceniem. Jeśli jako dzieci za popełnienie błędu byliśmy karani odebraniem uwagi, krzykiem czy poniżeniem, jako dorośli będziemy mieli tendencję do odbierania pojedynczego błędu jako informacji o tym, że cali jesteśmy do kitu. Nie będziemy potrafili oddzielić pojedynczego zachowania od całego zbioru cech określających naszą osobowość. W takim przypadku będziemy albo zacierać lub wypierać błędy, albo stawać na głowie, żeby zrównoważyć je podwójną liczbą sukcesów i dopóki ich nie osiągniemy to nie spoczniemy.
Jak uporać się z lękiem przed przyznaniem się do błędu?
Popracować nad szacunkiem i akceptacją dla samego siebie, mówiąc ogólnie nad poczuciem własnej wartości. Jeśli oprzemy poczucie własnej wartości na zewnętrznych sukcesach (lub przedmiotach) to staniemy się więźniami własnych osiągnięć. Tą drogą dojdziemy tylko do punktu zwanego „wypalenie”. Bez względu na to jak wiele sukcesów osiągniemy i tak nie będziemy w stanie siebie zaakceptować. Dzieje się tak dlatego, że zinternalizowaliśmy krytyczny głos rodzica. Stał się on naszym wewnętrznym krytykiem, który wciąż woła więcej i więcej. Im więcej mu damy tym jego apetyt bardziej urośnie.
Podsumowując
Zasada jest prosta. Człowiek z poczuciem wartości na zdrowym poziomie, czy stoi czy leży, czy pracuje czy się obija, czy jest piękny czy brzydki, mądry czy głupi, bogaty czy biedny – akceptuje i szanuje siebie samego. Niewiele musi ale wiele chce. Potrafi postawić sobie granice i zadbać o równowagę między pracą a życiem prywatnym. I wreszcie, ma poczucie życiowej satysfakcji bez względu na to, czy jeździ nowiutkim Porshe czy starym Fiatem.
DAM CI NEWSLETTER, CHCESZ?
Obiecuję, że nie dostaniesz żadnego spamu!
Będę Cię tylko informowała o nowych artykułach na blogu.
Być może zainteresuje Cię także jeden z poniższych artykułów?: